Od 20 do 28 maja wspinaliśmy się, drugi już raz w tym roku, w szeroko pojętych okolicach Arco. Nasz pierwszy wyjazd realizowany na początku kwietnia tegoż roku, między innymi z Mają Osińską i Wojtkiem Hofmanem miał charakter raczej rozgrzewkowy i stanowił próbę łagodnego przejścia od wspinania na panelu do realnej działalności w skale. Tym razem, po licznych perturbacjach i przymiarkach wyruszyliśmy ostatecznie w składzie: Wojtek Piekarek, Wojtek Hofman i niżej podpisany Kuba Kamiński. Zamieszkaliśmy ponownie na kempingu w Pietramuracie, który stanowi w naszej opinii ciekawą alternatywę dla niezbyt przyjemnych i raczej zatłoczonych miejsc obozowania zlokalizowanych w samym Arco.
Zamierzaliśmy powspinać się zarówno na drogach wielowyciągowych, jak i krótkich sportowych, ze szczególnym zwróceniem uwagi na mniej znane rejony położone głównie na północ i północny zachód od Arco i Sarche.
Do Włoch przybyliśmy rankiem 20 maja po całonocnej jeździe, ale już po kilku godzinach odpoczynku i rozłożeniu obozowiska podjechaliśmy do pobliskiego rejonu wspinaczkowego o wdzięcznej nazwie La Cosina. Rejon ma charakter rekreacyjno – szkoleniowy i świetnie nadaje się na pierwszy dzień wspinania, szczególnie dla osób, które podobnie jak my nie mają szczególnego „parcia na cyfrę” ;). Oferuje 35 dobrze obitych dróg o trudnościach do 5b i południowej wystawie łagodzonej drzewami porastającymi podnóże skał. Położony w raczej odludnym miejscu, wymaga ok. 15 – 20 minut dojścia, mającego charakter przyjemnego spaceru bez uciążliwego, czy też skomplikowanego podchodzenia pod górę.
Następnego dnia odwiedziliśmy zachodni brzeg północnego krańca jeziora Garda, gdzie w rejonie o nazwie Regina del Lago zrobiliśmy w trójkowym zespole naszą pierwszą na tym wyjeździe drogę wielowyciągową – Via Caino e Abele o trudnościach 6a+, a następnie zrobiliśmy po kilka dróg jednowyciągowych. Rejon jest bardzo rozległy, składa się z kilku rejonów sportowych i dwóch rejonów dróg 3 – 5 wyciągowych, obitych „sportowo”. Tego samego dnia, po sjeście i kąpieli w kempingowym basenie, zdecydowaliśmy się odwiedzić położony w odległości ok. 25 minut marszu rejon Sisyphos, gdzie zasmakowaliśmy nieco poważniejszego wspinania i dróg o bardziej wymagającym charakterze. Rejon jest godny polecenia ze względu na bliskie położenie względem kempingu w Pietramuracie oraz wschodnią wystawę umożliwiającą wspinanie w upalne popołudnia, oferuje 44 drogi o trudnościach od 5a do 7c, z przewagą dróg 6a-6c, stosunkowo długich (do 25 m) i o lekko (naszym zdaniem) zaniżonych wycenach.
Niedzielę, 22 maja „uczciliśmy” pierwszym (i jak się okazało również ostatnim) wycofem z tradowej drogi wielowyciągowej o nazwie Andrea Calliari/Variante di Primavera położonej na Parete Gandhi w rejonie Pian dela Paia. Uciążliwe podejście, kruszyzna i trudności z lokalizacją przebiegu drogi pewnie byśmy jakoś wytrzymali, ale odbywające się u podnóża góry zawody motocrossowe, wypełniające atmosferę kłębami spalin i piekielnym hałasem przepełniły czarę goryczy i skłoniły nas do pośpiesznego wycofania się długim zjazdem do podnóża góry. Aby poprawić sobie humory, popołudniową porą udaliśmy się do urokliwego i cichego miasteczka Tione, gdzie w odległości 5 minut spacerem od rynku znajduje się niewielki rejonik skalny. Wystawa wschodnia, 24 drogi, z dominacją dróg o trudnościach 6 – rejon zrobił na nas bardzo dobre wrażenie, choć trudności na drogach o wycenie 6a nieco nas zaskoczyły, być może ze względu na ich „ciągowy” charakter i mocno nietypowe, „postawione na głowie” urzeźbienie skały.
Następny dzień przyniósł chwilowe załamanie pogody – paskudny zimny front przetoczył się przez okolicę zalewając nas zimnym deszczem i oprószając okoliczne góry śniegiem. Wykorzystaliśmy ten fakt zwiedzając arboretum w Arco, robiąc zakupy i rozpoznając okolice Monte Brento ze szczególnym uwzględnieniem drogi zejściowej ze wspomnianej góry.
Przedpołudnie kolejnego dnia spędziliśmy na Parete Zebrata pokonując w zespole trójkowym bardzo ładną „rajbungową” drogę Fantatitoli – ok. 200 m, 6 wyciągów, trudności do 6a, 2 miejsca A0. Taką wycenę podaje przewodnik, ale prowadzący jeden z wyciągów opisanych jako A0 Wojtek Piekarek tak się rozpędził, że przeszedł całe trudności klasycznie, choć łatwo bynajmniej nie było 🙂 Rozgrzani elegancką wspinaczką po nagrzanych słońcem płytach Parete Zebrata pojechaliśmy jeszcze tego samego dnia odkryć jeden z najfajniejszych, jak się okazało rejonów o nazwie Coltura. Położony ok. 25 minut jazdy od Pietramuraty rejon ma południową wystawę, położony jest bezpośrednio przy drodze, co zapewnia wspinanie „wprost z samochodu” i oferuje 96 dróg o zróżnicowanych trudnościach i długościach, przy czym część dróg można pokonać jako drogi dwu-, a nawet trójwyciągowe, korzystając z solidnych stanowisk pośrednich. Trudności od 5a do 8b, długości od 10 do ok. 60 m – naprawdę godne polecenia.
W środę, 25 maja przeszliśmy z Wojtkiem Hofmanem drogę Via Einstein – jeden z tradowych klasyków doliny, położoną na Croz dei Pini w masywie Monte Casale, góry zwieszającej się swoim ogromem nad kempingiem w Pietramuracie. Droga typowa dla tzw. „starych mistrzów” – dość skomplikowany i miejscami mylący przebieg, trudności VI+ (chyba lekko zaniżone) z miejscami A0, fragmenty kruszyzny i wyciągi z trudną asekuracją – wszystko to składa się na ciekawą górską przygodę i sprawia wspinającym się zespołom sporą satysfakcję. Poszło nam nieźle, choć droga zajęła nam kilka ładnych godzin i nieco podniosła poziom adrenaliny, szczególnie na jednym z ostatnich wyciągów wiodących szeroką komino – rysą z dość iluzoryczną asekuracją.
Kolejny dzień był luźniejszy i nieco odpoczynkowy – odwiedziliśmy najpierw rejon Promeghin, który zaskakuje dziwnym, przypominającym zlepieniec wapieniem, niestety mocno wilgotnym ze względu na północną wystawę, a następnie udaliśmy się do położonego nad górskim jeziorem Molveno, gdzie odwiedziliśmy rejon San Antonio. Drogę w górę uatrakcyjnił nam widok na Dolomity grupy Brenta, a sam rejon zaskoczył wyraźnie zaniżonymi trudnościami i wyjątkowo skąpym obiciem, co było o tyle zaskakujące, że przewodnik opisuje ten rejon jako dobry dla początkujących. Przy uważniejszej lekturze okazało się jednak, że wspominając o „początkujących” miano prawdopodobnie na myśli lokalnych kandydatów do pokonywania wielkich dróg w Dolomitach, co w pewien sposób wyjaśniło sytuację 😉
Nadszedł wreszcie piątek, 27 maja – dzień próby dla mnie i Wojtka Hofmana – próba przejścia jednej z największych ścian w okolicy – wschodniej Monte Brento. O 6 rano służący pomocą w całym przedsięwzięciu Wojtek Piekarek zawiózł nas na parking pod Parete Zebrata, skąd rozpoczęliśmy mozolne, dwugodzinne podejście pod ścianę, urozmaicane jedynie widokiem skaczących z urwiska Monte Brento zawodników uprawiających tzw. sky diving. Około 8 rano stanęliśmy pod wejściem w naszą drogę – Via della Speranza i po szybkim oszpejeniu rozpoczęliśmy wspinaczkę. Droga ma około 900 metrów rozłożonych na 18 wyciągów, z których kilka osiąga trudności VI z paroma bardzo atletycznymi i trudnymi do pokonania miejscami A0. Jest bardzo urozmaicona – od długich (do 60 m) „rajbungowych” wyciągów w dolnej części, fatalnych do asekuracji (na dwóch wyciągach mieliśmy tylko po jednym przelocie między stanowiskami!!!), poprzez liczne trawersy, a także rysy, zacięcia i przewieszki – wszystko to sprawia, że unika się monotonii i czerpie niemałą satysfakcję ze wspinania. Oprócz dolnych, trudnych do asekuracji płyt wyjątkowo niemiły jest kruchy odcinek o trudnościach IV+ położony na 15 wyciągu, ogólnie jednak skała jest w miarę solidna. Pomijając trudności wspinaczkowe, na 9 stanowisku mieliśmy śmieszną przygodę wynikająca z zapomnienia o prawach fizyki – próba odkręcenia lekko podgrzanej słońcem i wyniesionej na wysokość kilkuset metrów butelki z wodą mineralną skończyła się hukiem przypominającym odgłos otwieranej butelki szampana i ucieczką zakrętki w czeluść. Chcąc nie chcąc musieliśmy opróżnić otwartą butelkę do końca i w dalszej części drogi byliśmy zmuszeni do oszczędnego gospodarowania naszymi wodnymi zapasami. Wspinaczkę zakończyliśmy po 10 godzinach, ok. 18 po południu i rozpoczęliśmy zejście, początkowo do miejscowości San Giovanni (ok. 1 godziny), a następnie na dno doliny, do miatseczka Dro. O ile pierwszy etap można właściwie uznać za przyjemny, to ciąg dalszy, trwający ponad dwie godziny określiłbym jako drogę przez mękę – turystyczna ścieżka ma miejscami charakter ferraty, biegnie przez duszny i ciemny las, a jej stromizna i śliskie fragmenty dostarczają raczej niemiłych wrażeń. Stanowczo lepszą opcją wydaje się zapewnienie sobie transportu samochodowego z San Giovanni, dokąd niestety jedzie się z Arco kilkadziesiąt minut bardzo wąską i stromą drogą. A tak na marginesie – my pod naszą drogę podchodziliśmy z parkingu pod Parete Zebrata, przewodnik natomiast doradza rozwiązanie alternatywne – dojazd samochodem do San Giovanni i zejście pod ścianę, tak aby po zakończonej wspinaczce zjechać samochodem na dół. Według nas nie jest to jednak najszczęśliwsze rozwiązanie, gdyż, po pierwsze naraża nas na kłopoty po ewentualnym wycofie (my pod ścianą, a auto na górze), a po drugie zmusza do zejścia pod ścianę wyjątkowo obrzydliwie wyglądającym, kruchym i paskudnym ni to żlebem, ni to kominem, do którego dodatkowo trudno trafić idąc od góry przez gęsty las. Obejrzeliśmy sobie ten twór podczas wspinaczki i raczej odradzamy takie rozwiązanie, choć z kronikarskiego obowiązku o nim wspominam. My zeszliśmy do Dro, gdzie czekał na nas nasz zbawca – Wojtek Piekarek zaopatrzony w dwie zimne butelki miejscowego piwa Moretti. Dzięki, Wojtku za wsparcie duchowe, logistyczne i to piwo, które smakowało jak nektar!
Nasz główny cel został zrealizowany, ostatni dzień spędziliśmy jeszcze na wpół rekreacyjnie wspinając się już tylko dla przyjemności we wspominanej Colturze, robiąc ostatnie zakupy i opychając się bez umiaru świetnymi lodami serwowanymi w lodziarni w Sarche, tuż obok supermarketu – wizytę w tym lokalu zalecam jako obowiązkową!
Gdyby ktoś był zainteresowany bardziej szczegółowymi informacjami – służę radą i pomocą. Polecam przewodniki po okolicy: Arco Rock autorstwa Manica, Negretti i Cicognia – po drogach sportowych oraz Arco Walls autorstwa Diego Filippi – po wielkich ścianach doliny rzeki Sarca, dodatkowo schematy pokonanych przez nas dróg Via Einstein i Via della Speranza są dostępne w internecie i chyba lepiej oddają rzeczywistość niż te, zamieszczone w przewodniku.
Na koniec chciałbym jeszcze podziękować moim towarzyszom – Wojtkowi Hofmanowi i Wojtkowi Piekarkowi – obojgu za przyjemne towarzystwo i fantastyczne wspinanie, a Wojtkowi Piekarkowi dodatkowo za wsparcie logistyczne, bez którego nasza wspinaczka na Monte Brento stałaby pod znakiem zapytania.
Via della Speranza TOPO
Via Einstein TOPO
Kuba Kamiński